13 października 2013

Red velvet lips - matowa pomadka o konsystencji lakieru - Lovely Extra Lasting

Pierwszą swoją czerwoną pomadkę zakupiłam tuż przed studniówką i to właśnie wtedy przekonałam się, jak trudne jest dobranie do siebie idealnego, czerwonego odcienia. Jako zielonooka blondynka o jasnej cerze nie czuję się dobrze w ostrej, żywej, słonecznej, ognistej czy nasyconej czerwieni - przywodzi mi ona na myśl taniość i tandetę. Znacznie bardziej pasuje do mnie czerwień głęboka, przygaszona, wiśniowa, o kolorze wina i tylko taką noszę na swoich ustach. Niestety nie tylko wybór odpowiedniego odcienia czerwonej pomadki sprawia, że noszenie tego koloru na ustach do łatwych nie należy, bowiem malowanie ust czerwienią wymaga ogromnej precyzji, a potem ostrożności, by koloru tego nie rozmazać poza kontury ust. Tak czy siak, umiejętnie pomalowane czerwone usta wyglądają naprawdę pięknie i wyjątkowo, dlatego też sięgam po taką pomadkę coraz częściej (wraz z nabieraniem wprawy w malowaniu ust).

W swoim najnowszym pudle (również o czerwonym kolorze oczywiście!), który otrzymałam w ramach Programu Nowości od drogerii Rossmann, znalazłam ładne, minimalistyczne i proste opakowanie zawierające czerwony kosmetyk do ust. Kolor - nie do końca taki jak lubię - bo właśnie dość nasycony, żywy, intensywny - więc start w moich oczach ta pomadka miała z pewnością utrudniony. Lovely Extra Lasting nr 3 ogromnie zaskoczyła mnie jednak tuż po kontakcie z moimi ustami - i od tamtej pory gości na nich naprawdę często. Dlaczego tak bardzo przypadła mi do gustu?

  

Zacznijmy od istotnej informacji - na opakowaniu widnieje nazwa 'lip gloss', czyli błyszczyk - jest ona dość myląca, gdyż produkt jest matowy, ale skoro producent używa takiej nazwy, ja również pozwolę sobie ją kilkakrotnie powtórzyć w tej recenzji. Kolor błyszczyka jest niezwykle intensywny, a kosmetyk naprawdę bardzo mocno napigmentowany. Nałożenie go wymaga niestety precyzji i bez lusterka nie radziłabym po niego sięgać - każdy milimetr błyszczyka nałożony poza konturem ust będzie bardzo widoczny i sprawi, że całość wyglądała będzie niezbyt estetycznie. Dlatego też przed wielkim wyjściem, w szczególności dla tych mniej doświadczonych w malowaniu ust ciemnymi kolorami, polecam poćwiczenie sobie nakładania tego błyszczyka wcześniej - by nie było stresu i nerwów związanych z szykowaniem się w biegu (czego żadna z nas nie lubi!). Jego lakierowa konsystencja może być zarówno utrudnieniem, jak i zbawieniem - wszystko zależy od naszych umiejętności i wprawy w malowaniu ust. Ja jednak ogromnie sobie chwalę taką płynną konsystencję, która umożliwia mi idealne, równomierne pokrycie ust piękną czerwoną taflą. To co w Lovely Extra Lasting zachwyca mnie najbardziej to niezwykły, przyciągający spojrzenia, matowy efekt, który pozostawia na ustach. I w dodatku pozostawia na bardzo długo! To fakt - tuż po pomalowaniu ust należy z ostrożnością odczekać pewien czas do całkowitego wyschnięcia lakieru na ustach. Nasza cierpliwość jednak bardzo się opłaci - błyszczyk trzyma się spokojnie przez kilka godzin (u mnie wytrzymał nawet około 6 godzin) bez żadnych psikusów - nie ściera się, nie zmywa, nie rozmazuje. Uwielbiam go za to, że po wchłonięciu się w usta, nie jest wyczuwalny - a mimo to bardzo widoczny. Nazwałabym go raczej pomadką w lakierze, niż błyszczkiem. Usta stają się wydatne, zdecydowanie większe i... kuszące! Jeśli kiedykolwiek sięgałyście po matowe kosmetyki do ust, pewnie często spotykałyście się w konsekwencji z nieprzyjemnie wysuszonymi ustami. Mogę zagwarantować, że błyszczyk od Lovely niczego takiego nie robi, więc wysuszenia nigdy więcej obawiać się nie musicie! W drogeriach Rossmann dostępny od 1 listopada w cenie 8,79. Z ogromną niecierpliwością czekam na inne kolory!




7 października 2013

Z nim się nie rozstaję - płyn micelarny 3 w 1 Lirene

Płyn micelarny to kosmetyk, który każdego dnia używam do demakijażu, dlatego też mam duże wymagania w stosunku do tego rodzaju produktów. Produkt, który dostałam od drogerii Rossmann w ramach Programu Nowości spełnił wszystkie moje oczekiwania! A mowa o... Lirene DermoProgram cera naczynkowa płyn micelarny 3w1.


Według producenta i informacji znajdującej się na opakowaniu, celem płynu micelarnego, o którym mowa, jest niwelowanie 7 objawów i przyczyn cery naczynkowej. Powiedzmy sobie to szczerze, wprost, już na samym początku - moja cera nie jest naczynkowa - i pewnie nie sięgnęłabym po ten produkt w sklepie - czego, patrząc na to po przetestowaniu produktu - na pewno bym żałowała. Dlatego też nawet, jeśli nie masz cery naczynkowej, ten produkt mimo to może się okazać dla Ciebie idealny!
 
Najważniejszą pożądaną przeze mnie cechą jest doskonałe zmywanie tuszu i eyelinera bez konieczności pocierania oraz brak szczypania w oczy - płyn Lirene jak najbardziej te cechy posiada, dlatego już po ich dostrzeżeniu czułam się w pełni usatysfakcjonowana. Płyn radzi sobie nawet z makijażem wodoodpornym, nie rozmazuje go, jednocześnie dobrze usuwając nawet uporczywe resztki makijażu. Nie rozpływa się, łatwo jest wyczuć, ile potrzebujemy go na waciku, by usunąć makijaż, dzięki czemu płyn jest bardzo wydajny. Jeśli chodzi o jego funkcjonalność w stosunku do cery naczynkowej - zbyt wiele na ten temat powiedzieć nie mogę, gdyż tak jak wspomniałam, nie miewam raczej problemów charakterystycznych dla tego rodzaju cery. Zauważyłam jednak, że skoro dobrze radzi sobie on z makijażem i nie muszę już pocierać wacikiem skóry, nie pojawiają się na niej żadne zaczerwienienia. W dodatku jest niezwykle łagodny - do tej pory często trafiałam na płyny do demakijażu, które szczypały mnie w oczy - tu na szczęście nic takiego nie ma miejsca! Producent zapewnia nam ochronę przed niekorzystnymi warunkami zewnętrznymi - a teraz, gdy powietrze staje się suche i chłodne, na pewno nasza skóra potrzebuje takiej ochrony bardziej niż zwykle. Skóra wydaje się być cudownie odświeżona, rześka i pełna życia. Dodatkowym atutem jest jego śliczny, subtelny i świeży zapach, który długo utrzymuje się na skórze. Nie musimy się również obawiać przykrego wysuszenia czy uczucia 'ściągniętej skóry'. Buteleczka jest nie tylko ładna, ale i bardzo wygodna w użyciu, co rzadko oferują nam inne firmy produkujące płyny micelarne. Bezpieczne, solidne zamknięcie oraz wygodne 'wyżłobienie' na butelce gwarantują nam, że opakowanie nie wyślizgnie nam się z dłoni. Cena kosmetyku jest naprawdę bardzo przystępna, a gwarantuje nam ona świetną jakość!





Jeśli spodobała Ci się moja opinia, proszę kliknij tutaj, a następnie daj zielonego kciuka w górę :)

A czy wam często zdarza się znaleźć swojego ulubieńca zupełnie przypadkiem i pokochać jego działanie nawet, jeśli według obietnic producenta nie jest przeznaczony do waszej cery?

1 października 2013

Nivea Visage Q10 plus - o kremie przeciwzmarszczkowym nowej generacji

Praca, praca i jeszcze raz praca - to właśnie to spędzało mi sen z powiek przez ostatnie kilka tygodni i uniemożliwiało zaglądanie na bloga. Tak jak niedawno wspomniałam - zaczęłam wymarzone studia! Dlatego też wczoraj pożegnałam się ze swoją pracą i odetchnęłam z ulgą. Tak, teraz zdecydowanie będzie łatwiej. Pierwszy dzień na uczelni spędziłam na teście językowym, jutro immatrykulacja, a tak naprawdę dopiero od czwartku prawdziwe zajęcia - może wtedy naprawdę poczuję się studentką (w końcu!). 

Jakiś czas temu zostałam zaproszona przez firmę Nivea do grona testerek nawilżającego oraz przeciwzmarszczkowego kremu Nivea Visage Q10 Plus. Chociaż mam dopiero 19 lat, a co za tym idzie młodziutką cerę, zaczynam dostrzegać małe zaczątki zmarszczek mimicznych, z którymi niestety boryka się każda kobieta. Czy krem przeciwzmarszczkowy można używać w tak młodym wieku? To dość sporna kwestia i myślę, że decyzja dotycząca rozpoczęcia stosowania tego typu kremu należy do każdej z nas z osobna. Używając go sprawdzałam, jak reaguje na niego moja cera i z każdym kolejnym dniem przekonywałam się do niego coraz bardziej. Jego cenne składniki nie mogą wyrządzić cerze krzywdy, a dostarczane skórze młodej w odpowiednich ilościach pomogą jej nieco opóźnić problem widocznych zmarszczek w przyszłości.

 
Kiedy dostałam mój słoiczek kremu nawilżającego na dzień Nivea Q10 plus, popatrzyłam na niego z dużym sentymentem - niby oprawa graficzna marki na przestrzeni lat wiele razy przechodziła drobniejsze czy poważniejsze zmiany, ale dla mnie to wciąż jest ta sama, sprawdzona i pewna marka, która towarzyszy mi praktycznie od dzieciństwa. Świeżość i lekkość to nie tylko efekty, jakie uzyskamy po zastosowaniu kremu - patrząc jedynie na opakowanie możemy wyczuć, że właśnie takie wrażenia ten kremik nam zagwarantuje. A wszystko dzięki bardzo ładnej, minimalistycznej szacie graficznej oraz ślicznemu i subtelnemu kolorowi zakrętki. 


Jeśli chodzi o pierwsze wrażenie, krem zachęca do stosowania nie tylko wizualnie - warto tutaj wspomnieć o jego bardzo przyjemnym i delikatnym zapachu, który każdego dnia budzi nas do życia. Nie można byłoby wymyślić lepszej konsystencji dla tego kremu, którą określiłabym jako odrobinę żelową. Taki żel-krem gwarantuje nam bardzo łatwe i komfortowe rozprowadzanie go po całej skórze twarzy, a jednocześnie obiecuje naprawdę szybkie wchłanianie. Dużą zaletą jest też to, że tuż po nałożeniu kremu na cerę, przestajemy go czuć - jest tak lekki i delikatny, że wreszcie możemy zapomnieć o problemie uczucia 'tłustej' skóry po użyciu innych kremów, które zwykle są ciężkie, lepią się i niezbyt dobrze wchłaniają. Na zbliżającą się jesień i chłodne, często suche dni będzie idealnym nawilżaczem - nie tylko dlatego, że naprawdę fantastycznie radzi sobie z nawilżeniem skóry, ale również dlatego, że w związku z jego błyskawicznym wchłanianiem oszczędzamy mnóstwo czasu - poranki w biegu już nie muszą oznaczać rezygnacji z nawilżenia skóry. Pozostawia on przyjemnie napiętą, ujędrnioną, uelastycznioną i wygładzoną skórę - czego chcieć więcej? 



Po dłuższym czasie stosowania faktycznie można zauważyć, że pory zmniejszają się, przez co nasza skóra wygląda na zdrowszą, świeższą i oczywiście młodszą. Jak niemalże każda kobieta pragnęłam, by krem ten dobrze współgrał z podkładem i sprawdzał się jako baza pod makijaż. Tu niestety bywa różnie - wszystko zależy od tego, jaki podkład nałożę na posmarowaną kremem buzię. Raz po wykonaniu makijażu staje się ona jeszcze piękniejsza, gdyż jest dobrze nawilżona, a raz krem pod podkładem zaczyna się rolować i pozostawiać na twarzy takie grudki... Plusem jest to, że jeśli dobrze zgra się z podkładem, to dość długo skóra pozostaje matowa, nawet bez użycia pudru. Filtr przeciwsłoneczny, choćby najmniejszy, to dla mnie niezbędny składnik kremu - bardzo cieszę się, że krem Nivea Q10 go posiada (SPF15). Co do działania przeciwzmarszczkowego - myślę, że moja skóra, ze względu na wiek, jeszcze go nie potrzebuje. Miło byłoby, gdyby ktoś pomyślał kiedyś o dwudziestolatkach, które chcą nawilżyć skórę, zmniejszyć widoczność porów i jednocześnie łagodnie przeciwdziałać zmarszczkom w przyszłości. Myślę jednak, że drogocenne składniki, takie jak koenzym Q10 oraz kreatyna, czy też ekstrakt z alg, które krem ten posiada, okażą się być przyjazne nie tylko dla skóry 30+, ale również dla osoby młodszej, która już teraz chciałaby zadbać o to, by zmarszczkami martwić się znacznie później :) Patrząc na wszystkie zalety i właściwości kremu, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że zwiastuje on nową erę kremów nawilżających - lekkich żel-kremów. Podsumowując kilka tygodni z tym kremem, była to naprawdę dobra współpraca, z której - mam nadzieję - zrodzi się przyjaźń na dłużej :) Bo kto powiedział, że z kremem zaprzyjaźnić się nie można?!

  

A wy kiedy zaczęłyście stosować krem przeciwzmarszczkowy? Czy zgadzacie się ze mną, że takie składniki jak koenzym Q10 czy kreatyna mogą pomóc nam opóźnić proces starzenia się skóry?

P.S. - Już wkrótce kolejne recenzje kosmetyków w ramach Programu Nowości drogerii Rossmann!