30 listopada 2013

Już jest! Listopadowe pudełko Programu Nowości Rossmann.

Czekaliśmy na nie dość długo, ale myślę że było warto - ja otwierałam je z jeszcze większą radością niż zwykle! Jakieś dwa tygodnie temu na moim mailu wreszcie pojawiła się informacja o nowych zestawach do wybrania. Niestety, byłam wtedy na uczelni i zanim wróciłam, pozostały mi tylko trzy, z czego jeden przeznaczony dla kobiet 30+, drugi dla mężczyzn, a trzeci... pokażę wam tutaj :) Co prawda był on ostatni, ale wcale nie gorszy od innych - znalazłam w nim naprawdę prawdziwe skarby, a zresztą powiedzmy sobie szczerze - takie paczki prezentów zawsze niesamowicie cieszą. Zaglądamy do środka? No jasne, że tak!


Porównując do poprzednich edycji, w tym pudle znalazłam wyjątkowo dużo kosmetyków kolorowych, co okazało się miłą odmianą. Oto, co będę testowała przez najbliższe tygodnie:

1. tusz do rzęs Rimmel Scandaleyes Retro Glam Extreme Black - uwielbiam takie ''grube'' opakowania tuszy do rzęs, a jego szczoteczka również przypomina moje ulubione dotychczas tusze, dlatego jestem niesamowicie ciekawa efektu na rzęsach! Poza tym cieszę się, że mogę przetestować wersję 'extreme' - ta tradycyjna ma opakowanie z białymi okręgami, a moje ma czarne wzory - ciekawe czym jeszcze się różnią, jeśli chodzi o efekty :)
2. tusz do rzęs Miss Sporty Pump Up Boost Curve - podobnie jak wyżej! często zdarzało mi się malować tuszami za mniej niż 15 zł i okazywało się, że sprawdzały się równie dobrze jak te z wyższego przedziału cenowego, a Miss Sporty jest jedną z tych firm, która często wypuszcza na rynek bardzo dobre produkty o bardzo niskich cenach w stosunku do jakości
3. eyeliner Bourjois Mega Liner nr 01 - na stronie rossnet.pl nazwany jest kredką do oczu, a tak naprawdę jest to eyeliner w pisaku o bardzo fajnym, ściętym kształcie końcówki, która już na pierwszy rzut oka będzie niesamowicie ułatwiała malowanie idealnie zakończonych kresek na powiekach.
4. kredka do oczu Max Factor Excess Longwear nr 4 - tu z kolei rossnet.pl nazywa ten produkt eyelinerem, ja jednak uważam, iż jest to po prostu wysuwana kredka do oczu o bardzo fajnej, dość miękkiej końcówce
5. puder Lovely Snow Princess, Princess Face - mam tylko nadzieję, że kolor nie będzie ani zbyt ciemny, ani zbyt żółtawy dla mojej jasnej cery, co niestety często się zdarza.
6. lakier do paznokci Lovely Snow Princess, Snow Dust - piękny, niesamowicie świąteczny, złoty piasek z drobinkami - na paznokciach wygląda jak lakiery pokroju OPI czy ORLY, już niedługo się nim pochwalę! Poza tym, zaczynam myśleć, że Lovely idzie w ślady takich marek jak Essence, My Secret czy Catrice, które co jakiś czas wypuszczają jakieś ciekawe edycje limitowane swoich kosmetyków. Jeśli faktycznie tak się dzieje, to ogromny plus dla marki ode mnie!
7. cienie do powiek Lovely Smoky Eyes nr 7 - poczwórne cienie do stworzenia niebieskiego smokey eyes - nie moje kolory, ale może się przekonam :)
8. lakier do włosów Taft Stylist's Selection - lakieru do włosów używam rzadko, zwykle tylko kiedy je kręcę lub prostuję, czyli w zasadzie na szczególne okazje - ale wtedy zdecydowanie potrzebuję czegoś super mocnego, a ten podobno taki właśnie jest
9. trymer do brwi For Your Beauty - narzędzie, które ma nam zaoszczędzić bólu związanego z depilacją brwi. Ja jednak wolę pozostać przy tej starej, najlepszej według mnie metodzie usuwania brwi za pomocą pęsety, więc trymer ten prawdopodobnie przetestuje mój chłopak podczas golenia trudniejszych miejsc na twarzy :)
10. herbata z kawałkami owoców Big-Active Pigwa&Granat - Rossmann wiedział, co do pudełka dorzucić, bo ja po prostu jestem od herbat uzależniona!


Co spodobało Wam się najbardziej? Jeśli jesteście ciekawe, co było w poprzednich moich pudełkach, tutaj małe przypomnienie:


27 listopada 2013

O tym jak Sally Hansen oddaje Ci utracony czas

W ciągłym biegu - to nasza nowa odpowiedź na pytanie 'co u ciebie?'. Już nie mówimy 'wszystko w porządku' - a co paradoksalne, ten codzienny bieg jest tożsamy z tym, że wszystko u nas w porządku. Gdybyśmy tak nie biegały, to znaczyłoby przecież, że nie jest za dobrze - albo w łóżku walczymy z chorobą (i rzecz jasna na bieganie brak nam siły), albo nie mamy żadnych pasji czy zainteresowań (stąd też tak dużo czasu wolnego, bo nie spędzamy go na treningach, kursach, zajęciach), albo nie mamy zbyt wielu przyjaciół (więc też nie biegamy z nimi na kawę w przerwie między całą masą innych spraw), albo nie bardzo układa nam się w pracy (więc nie biegamy ze spotkania na spotkanie), albo też nie zależy nam na własnym rozwoju (więc nie biegniemy na kolejne koło naukowe, szkolenie, wolontariat, debatę, konferencję...)... - przykłady mogłybyśmy wymieniać w nieskończoność. Ciągły bieg stał się w dzisiejszych czasach normą i właściwie wyznacznikiem ciekawego, szczęśliwego, 'wartościowego' życia, w którym dążymy do tego jakże pożądanego 'samospełnienia', czymkolwiek ono jest. Nie pamiętamy już, że dawniej taki ciągły bieg oznaczałby kłopoty, problemy, przykre sprawy do załatwienia. Nie zmieniło się jednak jedno - my, kobiety, ciągle chcemy wyglądać perfekcyjnie, mimo coraz krótszego czasu, który możemy poświęcić na dbanie o wygląd. Wiemy bowiem, że wygląd ma bardzo duże znaczenie, jeśli chodzi o odbiór naszej osoby przez innych - sprawdza się to zarówno w relacjach damsko-męskich, jak i tych 'ważniejszych', np. dotyczących naszej kariery. A to, do czego przywiązujemy największą uwagę, zależy od każdej z nas z osobna. Zgodzimy się jednak, że piękne, zadbane dłonie i paznokcie mają bardzo duży wpływ na całokształt - dlatego też pamiętamy o manicurze, który powinien być jak najbardziej perfekcyjny.

15 minut do wyjścia, a Twoja druga warstwa lakieru nadal lepka i podejrzanie miękka? Już widzisz na niej odgniecenia, rysy i zadarcia? Naprawdę, nie jesteś sama - wszystkie wiemy, jak bardzo może nam zepsuć każde wyjście manicure, który nie chce wyschnąć. Zdarzało mi się nawet dwa, trzy razy zmywać lakier i malować paznokcie od nowa, tylko dlatego, że wydawało mi się, iż mój lakier już wysechł, a rzecz jasna okazywało się, że jest inaczej. Niejednokrotnie traciłam entuzjazm związany z imprezą, randką, spotkaniem, tylko przez zniszczony manicure, dla którego poświęciłam przecież tyle czasu. Co najbardziej irytujące - jest mnóstwo lakierów, które potrzebują aż 3 warstw do pełnego krycia - a żeby te trzy warstwy nałożyć i mieć pewność, że wyschły, potrzeba nawet do kilku godzin(!). Nie mamy tyle czasu. 

Nie wiem dlaczego nigdy wcześniej nie zebrałam się i nie kupiłam jakiegoś preparatu wysuszającego, który mógłby przecież ułatwić mi życie. Jasne, kilka razy słyszałam o takim rozwiązaniu naszego problemu, ale chyba po prostu nie wierzyłam, że taki specyfik naprawdę jest w stanie w minutę wysuszyć i utwardzić nasze paznokcie do tego stopnia, że nie powstaną na nim żadne odciski czy odgniecenia. Po wyrzuceniu kolejnego lakieru, który może i nadawał się jeszcze do użytku, ale był na tyle gęsty, że jego wysychanie zajmowało cały dzień, zdecydowałam się wybrać na zakupy i złowić preparat, który ocaliłby takie przypadki :D

I padło na...

 
Brałam pod uwagę kilka innych preparatów, o których wcześniej słyszałam co nieco w internecie. Niestety, albo nie mogłam ich dostać (brak w stacjonarnych sklepach lub też chwilowy brak na półce), albo trochę odstraszały ceną, jak na początkującego w tym temacie (tu chyba najbardziej mam na myśli OPI). W ten sposób ci kandydaci nie trafili do moje koszyka, mimo że myślałam o nich wcześniej:


   
Powyższe zdjęcia nie są mojej własności.

Tak czy siak, jestem zadowolona ze swojego wyboru. Za preparat Sally Hansen Insta-Dri Top Coat zapłaciłam w drogerii Super-Pharm około 25 zł (w internecie można kupić go jednak taniej), a wiem że jest on dostępny również w drogerii Hebe. Cena jest więc w miarę przystępna jak na preparat 'na próbę', a po kilku spotkaniach z nim na moich paznokciach wiem już, że zostanie ze mną na zawsze, dlatego też jest on jak najbardziej warty swej ceny. Ten transparentny top coat, zamknięty w bardzo ładnej, czerwonej buteleczce, jest bardzo łatwy w użytku. Wystarczy pomalować paznokcie dowolnym kolorem, odczekać kilka minut (na tyle, by lakier tak bardzo się nie lepił - nie musi jednak być całkiem suchy), a następnie nałożyć na nie warstwę top coatu. Po około minucie-dwóch, nasze paznokcie będą zupełnie suche, utwardzone i cudownie lśniące! Nigdy więcej zdartemu lakierowi, odciskom na paznokciach, rysom i innym paskudnym rzeczom, które sprawiają, że czas poświęcony na przygotowanie manicure staje się czasem straconym. Dzięki niemu każde wyjście wreszcie pozbawione jest tego stresu, nerwów i złości. Jeśli problem odciśniętej pościeli na naszych paznokciach następnego dnia po ich pomalowaniu jest nam dobrze znany, po zastosowaniu tego preparatu możemy o tym zapomnieć! Słyszałam też, że po użyciu jednego z preparatów, które zaprezentowałam wyżej (nie pamiętam o który konkretnie chodziło niestety), lakier jest nieestetycznie ściągnięty na końcówkach i przy skórkach - tutaj zapewniam, że nic takiego nie ma miejsca. Z Insta-Dri lakier na paznokciach utrzymuje się tydzień, bez żadnych uszczerbków. Nie możesz uwierzyć? Wypróbuj sama!

 

A tu mały bonus - tak wyglądał mój manicure po 6 dniach od pomalowania. Lakier w odcieniu nude, który użyłam, to Paese 301.



A Wy jakiego wysuszacza używacie? Podzielcie się swoją opinią :)

12 listopada 2013

Warto na nią polować - kokosowa odżywka do włosów Balea

Pierwszym kosmetykiem firmy Balea, z którym miałam do czynienia i który zachwycił mnie już po pierwszym użyciu był tropikalny żel pod prysznic, o którym dawno temu pisałam tutaj. Do listy kosmetyków tej firmy, na które warto polować, dopisuję WIELKIMI LITERAMI odżywkę do włosów o zapachu kokosa i kwiatu tiary, po której puste, zdenkowane już opakowanie właśnie z żalem wyrzucam - mając jednocześnie nadzieję, że jak najszybciej kolejną buteleczkę uda mi się zdobyć. Mieszkanie we Wrocławiu ma setki plusów, a jednym z nich, który odkryłam niedawno, jest 1,5 godziny drogi do Zgorzelca, w którego niemieckiej części, Gorlitz, znajduje się drogeria DM (a w niej całe półki zastawione kosmetykami Balea). Wkrótce planuję wycieczkę krajoznawczą (zwiedzanie i zakupy w tej drogerii jako największa atrakcja!) właśnie w te strony i jestem pewna, że przywiozę ze sobą sporo naprawdę fantastycznych i niedrogich kosmetyków. Jeśli macie ochotę polecić mi, co jeszcze warto zakupić w DMie, zachęcam gorąco do zostawiania na ten temat komentarzy pod postem. Przejdźmy jednak do rzeczy, a mianowicie do mojej opinii na temat tejże odżywki!

Ostatnimi czasy zupełnie nie potrafię dogadać się z moimi włosami - mimo że chcę dla nich dobrze (zrezygnowałam z farbowania i jestem w trakcie czekania na całkowite odrośnięcie moich naturalnych kosmyków), one wciąż okropnie plączą się podczas mycia (zauważyłam to od ostatniego, ostatecznego już farbowania w celu zbliżenia ich koloru do mojego naturalnego - tak by nie musieć się martwić brzydkimi odrostami). A najbardziej plączą się one od linii włosów farbowanych - te naturalne tuż przy skórze głowy już na szczęście nie. Póki co, zanim doczekam się już powrotu w 100% do naturalnych, nie naruszonych farbowaniem włosów, muszę sobie jakoś z tym splątaniem radzić - dlatego też nie wyobrażam sobie już życia bez szczotki Tangle Teezer, która codziennie ratuje mnie przed depresją z powodu utraty zbyt dużej ilości za słabych włosów podczas czesania. Tak czy siak mój problem jest na tyle zaawansowany, że sama szczotka nie pomoże - muszę sięgać po naprawdę dobrą odżywkę, która ułatwi mi rozczesanie tych biednych, wyniszczonych pasm. Próbowałam naprawdę wielu kosmetyków - zarówno do, jak i bez spłukiwania - masek, odżywek w spray'u, balsamów... W większości nie były one złe, raczej byłam zadowolona z ich efektów, no ale wciąż powtarzałam sobie, że 'mogłoby być lepiej'. I wreszcie trafiłam na Baleę, która bez dwóch zdań spełniła wszystkie moje oczekiwania i dogadała się z moją czupryną tak dobrze, że na stałe zagościła w mojej łazience.

Dość niepozorne, ale estetyczne i wygodne opakowanie zawiera w sobie to, co dla moich włosów najlepsze - odżywkę o przyjemnej, idealnie gęstej konsystencji, która bardzo łatwo rozprowadza się na całych włosach, przyjemnie się przy tym pieniąc. Zapach, który czujemy nie tylko podczas mycia, ale i długo po nim, jest prześliczny - jasne, nie jest to taka naturalna wanilia, można w niej wyczuć trochę chemii, ale zupełnie mnie to do niego nie zraża. Powiedziałabym wręcz, że można się uzależnić! Już podczas spłukiwania jej z włosów czujemy, jak dobrze na nie wpłynęła - stają się one bardzo dobrze nawilżone i co dla mnie najważniejsze - nie są ani trochę splątane! Co prawda u mnie niestety zawsze szybko się to zmienia podczas osuszania włosów ręcznikiem (niezależnie od tego, jak bardzo delikatnie staram się to robić) - tak czy siak odżywka zdecydowanie ułatwia późniejsze rozczesywanie. W dodatku pozostawia włosy gładkie, lekkie, mięciutkie, świeże i pięknie się układające. Odżywka ta nie obciąża włosów, więc możemy się taką świeżą fryzurą cieszyć dość długo (mowa oczywiście o posiadaczkach włosów suchych i zniszczonych - myślę że włosy przetłuszczające mogłyby otrzymać od niej zbyt dużo nawilżenia). Zauważyłam też po dłuższym czasie stosowania, że moje włosy wreszcie nabrały upragnionego blasku, bez używania dodatkowych kosmetyków. Co tu więcej mówić - czym prędzej spróbujcie ją upolować, a same przekonacie się, czy i u Was tak dobrze się sprawdza. No i właśnie w tym leży jeden minus - jak same pewnie wiecie, firmę Balea niełatwo zdobyć. Przekierowuję do sklepów z niemiecką chemią, internetowych drogerii albo do samego źródła - niemieckiej drogerii DM.







Tak jak pisałam na początku postu - będę niezwykle wdzięczna za wskazówki, co jeszcze warto kupić w drogerii DM :) A tymczasem biegnę pić herbatkę z miodem i cytryną, bo moje balansowanie między zdrowiem a przeziębieniem słabo mi ostatnio wychodzi :D


2 listopada 2013

Nowość do włosów od L'Oréal Paris - Elseve Fibralogy - szampon, odżywka i aktywator gęstości

L'Oréal Paris od dawna proponuje nam przeróżne serie do pielęgnacji włosów, aby każda z nas mogła zaspokoić ich wszelkie potrzeby - czy to mamy włosy suche, farbowane, przetłuszcząjące się, kręcone czy długie - na pewno w linii Elseve znajdziemy wyprodukowane specjalnie dla nich szampony, maski, czy odżywki. Miesiąc temu drogeria Rossmann udostępniła mi do testowania całą nową serię kosmetyków do pielęgnacji włosów, która niedawno pojawiła się na sklepowych półkach. Poznajcie serię Fibralogy!



Kilka słów od producenta: ,,W L’Oréal Paris siła nauki pomaga spełnić marzenia o pięknych włosach. Na podstawie zaawansowanych badań nad włóknem włosa nasze Laboratoria opracowały swoją pierwszą gamę Pogrubiającą Strukturę Włókna Włosa – Elseve Fibralogy Ekspansja Gęstości. Specjalnie dla włosów pozbawionych gęstości. Innowacyjna gama wprowadza prawdziwą rewolucję na rynku pielęgnacji włosów, dzięki zawartości wyjątkowej molekuły „Filloxane”, która wnika we włosy i rozprzestrzenia się wewnątrz włókien. Rezultaty są spektakularne: natychmiastowy i wyczuwalny efekt grubszych włosów, zachwycające gęstość oraz długotrwały efekt dodanej struktury. Efekt ekspansji gęstości kumuluje się przy kolejnych zastosowaniach.

Gama Elseve Fibralogy Ekspansja Gęstości zawiera: szampon, odżywkę oraz innowacyjny aktywator gęstości włosa, który ma najwyższą koncentrację Filloxane w gamie Fibralogy - daje natychmiastowy efekt „zastrzyku” materii włosa."
Żródło: rossnet.pl


Obietnice brzmią naprawdę przekonująco, ale czy ta gama naprawdę sprawia, że nasze włosy stają się zachwycająco pogrubione i pełne obiętości? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie na podstawie obserwacji po ponad miesięcznym testowaniu całej gamy - szamponu, odżywki i aktywatora gęstości.

SZAMPON


Zacznijmy od szamponu, gdyż to po niego sięgamy w pierwszej kolejności. Na tej dość dużej (400ml) butelce o nowoczesnej szacie graficznej widzimy całą masę obietnic i wielokrotnie powtarzające się słowo - gęstość, gęstość, gęstość! Kurcze, w tym momencie w głowie pojawiają mi się mieszane uczucia i pewne skrępowanie - no bo przecież tak zachwalany na opakowaniu produkt musi okazać się fantastyczny, innowacyjny i taki, żeby bez niego już żyć się nie dało! Co ja zrobię, jeśli okaże się inaczej? Przecież wtedy ewidentnie jedynym wytłumaczeniem będzie to, że to może ja 'coś źle zrobiłam'? Jedyne co mi pozostaje to przymknąć oko na ten atak prosto z etykiety i zaryzykować... No dobrze, myjemy. I nie jest źle - szampon dobrze się rozprowadza, przyjemnie pieni, pachnie całkiem ładnie... Do tego momentu byłam z niego zadowolona i miałam nadzieję, że naprawdę okaże się co najmniej warty przetestowania. Przenieśmy się więc nieco w czasie (pomijając fakt użycia odżywki i aktywatora gęstości, o których będzie niżej) i przejdźmy do efektów, jakie zaobserwowałam. Nie jestem posiadaczką cienkich włosów, ich objętość określę raczej jako przeciętną - ale mogę ocenić na podstawie moich obserwacji, że szampon ten w ogóle jej nie zwiększa - jest ona dalej taka, jaka była, gdy używałam różnych innych szamponów. Natychmiastowy efekt grubszych włosów? Zapomnijcie. Od dawna lubiłam szampony L'oreal Elseve za zmiękczenie i wygładzenie włosów -  i również w tym przypadku takie działanie jest widoczne. Włosy po jego zastosowaniu są lśniące, ładnie się układają, długo zachowują jego świeży zapach. To jednak wszystko -  a przy tak wielkich obietnicach zdecydowanie odczuwam niedosyt. Wspomnę też, że szampon testowałam zarówno z pozostałymi kosmetykami z serii, jak i osobno - moje odczucia były jednak takie same za każdym razem.


ODŻYWKA

No cóż, po szamponie przychodzi czas na odżywkę... Zwykle mieszałam ją z aktywatorem gęstości, o którym będę pisała niżej, jednak zdarzyło mi się również testować ją osobno, dla porównania nawet z innym szamponem niż Fibralogy - podobnie jak wyżej, moje odczucia po użyciu wszystkich możliwych kombinacji były takie same. Od odżywki wymagam dużo więcej, niż od szamponu - ma przede wszystkim ułatwiać rozczesywanie moich plączących się podczas mycia włosów, oczekiwane jest przeze mnie również wygładzanie, odżywianie i dodawanie blasku. Ta odżywka niestety nie robi niczego :( Chciałam dać jej szansę wiele razy, ale niestety wciąż się zawodziłam. Włosy jakie były poplątane takie są, a ich miękkość (już po rozczesaniu) czy blask jest zasługą szamponu (testowałam go również oddzielnie). O obiecanym zwiększeniu objętości już nie wspomnę - na nie nie ma co liczyć. Przeraża mnie również jej okropnie chemiczny zapach - nie wiem czy to mi się trafił taki egzemplarz, czy wszystkie odżywki z tej serii tak pachną, ale zapach ten łudząco przypomina mi niszczące włosy farby. Nie jest ona wydajna - przez to że dość trudno rozprowadza się na włosach, muszę zużyć jej więcej niż bym chciała -  a opakowanie też to największych nie należy. 



AKTYWATOR GĘSTOŚCI

Niestety, nie ma co owijać w bawełnę - aktywator gęstości wypadł najgorzej z całej serii. Zwiększenia objętości nie zauważyłam. Jego bardzo chemiczny zapach, tak samo jak i odżywki, bardzo mnie zniechęca - łudząco przypomina on niszczące włosy farby. W dodatku jest bardzo niepraktyczny - trudno jest odkręcić tubkę mokrymi dłońmi pod prysznicem, a kosmetyk od razu wylewa się z opakowania. Nie wspomnę już z łączeniem go na dłoni z odżywką - to zadanie nie należy do najłatwiejszych. Zdecydowanie odradzam. 





Co tu więcej mówić - nowa seria od L'Oréal Paris niestety okazała się dla mnie wielkim rozczarowaniem. Aż dziwne, bo to naprawdę pierwsze kosmetyki od tej firmy, które nie przypadły mi do gustu - do tej pory było zupełnie przeciwnie, chwaliłam sobie niemalże każdy ich produkt, który wpadł mi w ręce.

Jeśli jednak chciałybyście dać tej gamie szansę i sprawdzić ją na własnych włosach - możecie ją zdobyć w drogeriach Rossmann - szampon za 15,99, odżywkę za 10,99 oraz aktywator gęstości za 20,99.